Jako, że na południu Grecji zrobiło się trochę ciepło, postanowiłem ruszyć do Kokkino Nero, zobaczyć co tam w trawie piszczy. Czy jacyś ludzie się pojawili, czy przyjadą turyści do Petrosa, mieli też przyjechać znajomi z Serbii. Człowiek się wysiedział w tym odosobnieniu parę miesięcy i już wystarczy. Czas pożyć trochę i pohasać. Kokkino ma taki mikroklimat, że tam zawsze chłodniej, zwłaszcza wieczorami, a mi tam wieczory przy buczącej klimatyzacji albo w strugach potu nie specjalnie pasują. Już to przerabiałem w Nei Pori. Pijesz banię i ile wypiłeś tyle od razu wychodzi z ciebie przez skórę. Poza tym lubię te kostarykańskie widoki we wsi i klimat taki trochę dziki. Jak w wiosce ludożerców. Kokkino Nero to stan umysłu nie miejsce. Przetelepałem się tam spokojnie przez Grecję. Każde miejsce to wspomnienie i nie byłbym sobą jakbym w zasadzie całej drogi nie spędził śpiewając albo ćwicząc głos. Kiedyś ludzie śpiewali, bo śpiewanie robi nam dobrze. Tak po prostu. Ale teraz tak się zrobiło, że śpiewać mogą tylko zawodowcy , że to się ocenia i krytykuje więc dla przyjemności w zasadzie nie śpiewa nikt. A śpiew jest taką pierwotną forma nie tylko komunikowania czegoś innym ale i doświadczania siebie. Tak, śpiewając doświadczamy swoich emocji. Z kolei ćwiczenia na głos rozwibrowują nasze ciało, jak jakaś joga czy gongi z Tybetu. Wiec to super sprawa. Zajechałem do Kokkino wieczorem czekając śpiewów, zabawy, roześmianych turystów, kokieteryjnych kobiet. A tam atmosfera, jak po upadku powstania w gettcie warszawskim.
Pusto, głucho, ciemno. Ludzie miejscowi jakoś lękliwie wyglądali zza zasłon okiennych. Cisza. Nawet psów nie było. Pewnie z głodu zjedli, pomyślałem. Była tylko jedna grupa. Mieszana Serbowie z Chorwatami no i pili tam razem. Postanowiłem się nie zapoznawać bo tam było ryzyko, że ktoś coś zacznie mówić o rozpadzie Jugosławii i się zrobi z Kokkino Sarajewo. No ale pili zgodnie, śpiewali, łączył ich sentyment do Jugosławii. To byli pierwsi turyści, więc miejscowy łypali na te Serbki i Chorwatki jak krokodyl nilowy na na jakąś antylopę pasąca się przy brzegu. Parę dni sobie obchodziłem okolicę, bo porobili ścieżki, dróżki. Coraz lepiej to zorganizowane. Ze śmieciami porządek. Wieś się cywilizuje. No ale turystów jak na lekarstwo. Pojawiła się Andżela z Serbii, rezydentka z takiego biura co tam robi wyjazdy. No widać że na kwarantannie nie głodowała.
Potem przyjechali znajomi z Serbii, czyli Zoran Ignjatovic i Natasa Stulic. Wykładowcy z Belgradu. Ona od filologii, a on od malarstwa. Zresztą Zoran to taki serbski Picasso. Spędziliśmy trochę czasu na rozmowach. Po paru dniach zacząłem unikać miejscowych bo wszyscy mnie pytali , kiedy będą turyści. Nie po to siedzę w Grecji, żeby słuchać narzekań i kwękania. Zwłaszcza, że tam każdy ma pola po horyzont i na pewno z głodu nie będzie zimą robił zupy na starym bucie. Tu nie chodziło o pieniądze. Ale o ten rytm życia. Przyjazd turystów był dla nas jak pora roku. W Grecji są dwie pory roku. Ta z turystami i ta bez. Z turystami to czas hasania, zabaw, romansów, zarabiania ale i ciężkiej pracy. Po sezonie każdy leczy wątrobę, albo się regeneruje przy pracach polowych. Tak, w Grecji turyści to nie tylko pieniądze. To pora roku. Lato bez turystów z zagranicy, to tak jak morze bez wody albo las bez drzew. Nie mogłem się odnaleźć czasowo. Ciepło jak w sezonie, a ludzi nie ma jakby przed. Czułem się jak w gorącym kwietniu. Autobus do Larissy mamy tylko w lecie. Wiec co chwila się łapałem na pytaniu, dlaczego w kwietniu jeździ autobus do Kokkino. Tu jedna z prac Zorana.
Ożywiło się trochę jak przyjechali kolejni znajomi. No to jak przyjechali to się zaczęło drinkowanie. Lało się wino i tsipouro. No ale widać jakoś Dionizos nie miał nas pod swoją opieką bo nazajutrz biesiadnicy pojechali łapać kraby i panna spadła z mostku tak, że poharatała nogę. Trzeba było szyć. No to chłop ją do auta i do szpitala. Jak jechał to mu spadł silnik… Ostatecznie auto naprawili jacyś majstrowie co jechali stawiać słupy czy karczować las, a ranę zszył ktoś z pogotowia, ot tak na ulicy. Po co ją wozić do Larissy , jak można zszyć na drodze. No to potem trzeba było to uczcić, więc my znów za puchary, aż za dwa dni takie nas coś dopadło, że myśleliśmy, że poumieramy. Jakieś bardziej zatrucie połączone ze stresem, niedospaniem, bo były upały. Czy może wino trzymane trzy dni na stoliku skisło, cholera wie. Ja się czułem jakby mnie słoń okładał trąbą po głowie, a znajomy dostał takiej paniki, że pojechał do szpitala. Z picia wina stojącego na słońcu chyba się wszyscy wyleczyli na zawsze.
Ale kolejna sprawa to kwestia wylotu do Polski. FB swoje, media swoje, strony rządowe jeszcze co innego. Przyznam, że wybrałem się do Polski z duszą na ramieniu, nie wiedząc czy wrócę do Grecji, czy jakieś badania mnie nie czekają. Bo tu formularze tam zaświadczenia. Nie ma się więc czego bać. Samolot prawie pusty, a formularze to wciskają na lotnisku i w samolocie. Jest to dobrze zorganizowane, więc nie ma się czego bać. Akurat jak wylatywałem to się powoli zjeżdżali ludzie do Kokkino Nero. Trochę z Polski, więcej z Grecji. Tłumów nie ma ale ludzie są. Jest tak w sam raz. Spokojnie. Po prostu wakacje bez tłoku i bez jazgotu. W barach plażowych gra muzyka, panny gonią w bikini, więc mamy Karaiby, za to nie trzeba czekać na kelnera godzinę. Teraz z końcem lipca coraz więcej ludzi się przełamuje. Jeden poleciał i wrócił, drugi też, więc chyba nie tak strasznie z tymi podróżami.
A tanio. Tanio samemu. Tzn nie że bez rodziny, czy partnerki, ale tanio jak się samemu to zorganizuje. Na wszelakich grupach podróżniczych, czy dotyczących poszczególnych krajów są Polacy co mieszkają w rożnych krajach i wiedzą jak gdzie co załatwić z noclegiem. Bo te najtańsze noclegi, wcale nie najgorsze, ale najlepsze cenowo nie są na bookingach, tylko chodzą pocztą pantoflową. Np nie wiem czy jest grupa Polacy w Birmie, ale jak jest, to tam można zapytać i tam już jakiś Staszek czy Zosia doradzi żeby nie spać blisko rzeki, bo aligatory wciągają letników nocą do wody, albo żeby wybrać hotel na palach bo tam kobra nie wlezie. W każdym razie lata się bezpiecznie, spokojnie, jest to dobrze zorganizowane i działa to sprawnie, a w Grecji trzeba wybadać przed wyjazdem czy w danej miejscowości jest życie, żeby też nie było, że ktoś pojedzie do opuszczonej osady i będzie tam sam siedział i pił pepsi pod jedynym otwartym kioskiem przez dwa tygodnie. W Kokkino Nero ludzie są więc i wlepię coś o mojej greckiej wiosce.
Kokkino Nero – Grecka Kostaryka
Każdy kto zna Grecję, albo ma jakieś jej wyobrażenie na podstawie zdjęc i filmów wie że latem krajobraz składa się z morza nieba, skał i drzew oliwnych. Trawa zazwyczaj jest wypalona słońcem, a nagie skały są czasem porośnięte kolczastymi krzakami albo sosnami. Zielono jest w wyższych patiach gór na północy kraju, na przykład na stokach Olimpu czy Pindosu. Jest jednak takie miejsce w Grecji, dobrze znane Polakom, które zupełnie nie pasuje do tego obrazu, za to wygląda jakby było żywcem przeniesione z Kostaryki. Roślinność gęsta jak w dżungli, zieleń przez cały rok, a to wszystko na stokach gór i stromych klifach wcinających się w morze. Skąd taka roślinność w Grecji? Proszę Państwa, północne stoki Gór Ossa czyli Kissavos mają największą sumę opadów w całej Grecji. Zresztą nazwa Kissavos, wzięła się od słowa Kisza oznaczającego deszcz w niektórych językach słowiańskich. Od strony Larisy góry są gołe, z rzadka porośnięte jakimś sucholubnym krzakiem, a od południowej? Sceneria jak z filmów „Witajcie w dżungli” albo „Jurrasaic Park”. Nieprzebyty gąszcz i eksplozja zieleni.
Poza urozmaiconą i malowniczą linią wybrzeża i górami schodzącymi do morza, okolica obfituje w liczne malutkie plaże, zarówno skaliste, kamieniste jak i piaszczyste. A dla miłośników wypraw w górski las atrakcją będą jeziorka Kalypso, wodospady i oczywiście szczyt Ossa. Swoją nazwę wioska zawdzięcza źródłom z taką zawartością związków żelaza, że koryto zabarwione jest na kolor ceglasty. Woda ma działania lecznicze i zarówno można ją pić, jak i się w niej kąpać. Dla miłośników kąpieli są baseny, albo źródło w lesie, do którego można wejść. Sama miejscowość znana jest z z czasów Bizancjum, kiedy to na wzgórzu stał zamek broniący wybrzeży. Dziś w leśnym gąszczu można znaleźć most bizantyński i ruiny klasztorów z tamtego okresu. Okolica jest bardzo bogata w różne atrakcje dla miłośników aktywnego wypoczynku. Jest i gdzie chodzić i gdzie pojechać rowerem. Każdego dnia można odwiedzić jakieś nowe miejsce.
Kolejna atrakcja to specyficzny mikroklimat. W Kokkino Nero jest zazwyczaj 5, 6 stopni chłodniej niż na odległej zaledwie o 30 kilometrów Riwierze Olimpijskiej, a różnica temperatur między wioską a Larissą, sięga zazwyczaj 10 stopni Celsjusza! Larissa się smaży w 40 stopniowym upale, a u nas jest 30. Wieczorami, gdy chłodne powietrze schodzi z gór, jest jeszcze chłodniej. Po prostu nie trzeba używać klimatyzacji w Grecji w środku lata. Woda w morzu jest tak samo ciepła, dni nie aż tak upalne, a wieczory rześkie. Łagodnemu klimatowi sprzyja też fakt, że w miejscowości zachowano stare drzewa. Całe Kokkino Nero jest więc zacienione. Mimo niewielkich rozmiarów wioska posiada całą infrastrukturę turystyczną. W bliskim sąsiedztwie są bary plażowe, kawiarnie z basenem, hotele, pensjonaty i tawerny. Miejscowość jest bardzo tradycyjna, nie widać tu ani komercji nie ma też pośpiechu. Kuchnia w lokalnych tawernach jest jedną z lepszych jakie udało mi się spotkać w Grecji. Produkty pochodzą z lokalnych ogródków, wioskowego rzeźnika, a ryby są poławiane w zatoce i przywożone do portu Palouria, odległego o 5 kilometrów od Kokkino Nero. Dla mnie to taki mały raj na ziemi. Miejscowość będąca materializacja wyobrażeń jakie miałem czytając w młodości książki albo oglądając filmy. W Grecji czasem jest tak, że ludzie zakochują się w pierwszej miejscowości jaka odwiedza. Czasem sobie takowej szukają i znajdują po latach. Gdy ponad 20 lat temu wjechałem do Kokkino Nero, miałem wrażenie, że odwiedzam wyspę na której rozgrywała się akcja Parku Jurajskiego. Albo małą osadę założoną przez misjonarzy w dżungli amazońskiej z filmu „Misja”. Czyli moje wyobrażenia o Kostaryce.
Zimą czy jesienią z Kokkino Nero wygląda mi jak mała osada rybacka czy port dla poławiaczy wielorybów z powieści Jack Londona. Latem jak mały karaibski port z powieści Ernesta Hemingwaya. Jako, że w Kokkino Nero stałych mieszkańców jest mało, między ludźmi są bardzo bliskie więzi, które też łatwo nawiązać przyjeżdżającym. Tu nikt nie jest anonimowym turystą. Mieszkańcy to Greccy górale pochodzący z Meliwii albo Karitsy, więc czuć prawdziwą gościnność. Nie taką turystyczną, za pieniądze ale prawdziwą. Ludzie są temperamentni, emocjonalni, ale serdeczni. Turystykę praktykują trochę dla kontaktu z ludźmi, bo żyją przede wszystkim z rolnictwa i hodowli. W wiosce jest tak, że jak ktoś się raz przyjdzie to już wszystkich zna i wszyscy się cieszą że go widza. A jak ktoś się wybierze po raz drugi, to go miejscowi witają jak krewnego co wrócił po dłuższej nieobecności. Urok miejsca jest taki, że co widziałem po raz pierwszy odkąd mam kontakt z branżą turystyczną, niektórzy potrafią przyjeżdżać trzy razy w ciągu jednych wakacji, albo jak teraz wynajmować sobie apartament na 2, 3 miesiące. Mała zielona osada otoczona z trzech stron górami, takie jest to Kokkino Nero. Tu rzeczywiście czas płynie wolno, a życie przypomina to z Doliny Muminków albo Chatki Puchatka. Grecy, którzy pierwszy raz tu przyjeżdżają, mają wrażenie, że odnajdują Grecję z czarno białych filmów. Co rano przyjeżdża pickup z owocami i warzywami, babcie ubrano na czarno sprzedają przy drodze miód oliwę i ręcznie wyrabiane mydło, a dwa razy w tygodniu można kupić rybę prosto z samochodu rybaków. Na miejscu można sobie nurkować z maska i rurką, część wybrzeży jest skalista, można łowić ryby z kamiennego cypla, odwiedzić maleńkie plaże do których prowadzą tajemnicze leśne ścieżki lub odwiedzić Karitsę, pobliską wioskę położoną na stromych stokach gór Ossa. Kto szuka czegoś naprawdę egzotycznego w Grecji powinien Kokkino Nero odwiedzić. Tym bardziej, że w obecnym sezonie, z uwagi na brak turystów z Serbii, ceny apartamentów spadły do poziomu 25 euro za dobę.
Pięknie opowiedziałeś . To opowieść osoby patrzącej na świat sercem . Też jestem zakochana w tym miejscu bo na to zasługuje. Byłam tam 3 tygodnie w lipcu i czerwcu a teraz znowu jadę 1 września na trzy tygodnie. Pozdrawiam ciepło Bogumiła